Świetny wyścig. Czułem nawet lekki niedosyt dystansu FIT jaki wybrałem, ale po 16 godzinach na nogach poprzedniego dnia w pracy, nie wytrzymałbym w takim stylu dystansu Mega. Pogoda upalna co wcale mi nie przeszkadzało. Rower nie zawiódł. Wspomniane zmiany w ustawieniu kierownicy ( wydłużenie mostka i obniżenie o jedną podkładkę) oraz przesunięty blok w bucie dał dużą poprawę pozycji i efektywniejszą jazdę. Tempo było bardzo szybkie od samego początku. Tym razem trzymałem się czołowej grupy sektora i dotrzymywałem tempa. Miejscami prędkość dochodziła do 50km/h. Świetnie czułem się psychicznie, nie miałem żadnego kryzysu. Trasy w woj. podlaskim są świetne, nie brakuje podjazdów, można się naprawdę ujechać. Po wyścigu można było popływać na pobliskiej plaży. Naprawdę był to udany start, chociaż po cichu liczyłem na trochę wyższe miejsce w swojej kategorii ;) Ale może następnym razem ...
Dzisiejsze założenie to spokojny trening na dystansie 50km. Ciężko było utrzymać się w założonym tempie. Ostatnio uskarżałem się że nie mogę w pełni poczuć roweru i dużo siły jest nie wykorzystanej w przeciwieństwie do szosy. Zmieniłem mostek na odrobinę dłuższy, cofnąłem bloki w butach bardziej w kierunku środka stopy i różnicę odczułem bardzo dużą. Dodatkowo przełożyłem jeszcze jedną podkładkę pod mostkiem na górę przez co obniżyłem nieznacznie pozycję na rowerze. Mam nadzieję że będzie teraz lepiej bez uszczerbku na komforcie jazdy.
Po naprawie roweru gdzie na ostatnim wyścigu, urwałem hak przerzutki, nie miałem jeszcze okazji zrobić treningu. Dzisiaj ostro wiało i wisiał ryzyko deszczu dlatego nie jechałem zaplanowanej trasy tylko zrobiłem standardową 50-tkę dodając kilkukrotne podjazdy pod górkę w Nowogrodzie. Jadąc po "kocich łbach" podjazd osiąga nachylenie 16%. Można poczuć palenie w nogach :)
Czekałem na ten maraton cały sezon. Dzień wcześniej miałem wolne więc mogłem porządnie wypocząć. Zapowiadał się niesamowity upał i tak było ale wolę taką pogodę niż deszcz. Tak wyszło że start w Łomży to pierwszy start z cyklu Maratonów Kresowych. Został wprowadzony elektroniczny pomiar czasu ale atmosfera również się zmieniła na jeszcze lepszą. Znajome twarze, dużo nowych i można jechać. Miałem na celu nie dać się zepchnąć na starcie na koniec stawki i udało się trzymać pierwszej grupy. Tempo z początku niezbyt szybkie, chyba wszyscy liczyli się z wysoką temperaturą. Po kilku km, wjazd do lasu i tradycyjnie podjazd-zjazd. Tomek Perkowski wie jak zrobić dobrą trasę. Samopoczucie psuje mi tylko ból brzucha ( o jeden posiłek za dużo). Mam ochotę zwrócić co nie co ale boję się że po takim zabiegu odwodnię się. Jadę dalej i mała niespodzianka. Osa albo pszczoła wlatuje mi do ucha. Nie może wylecieć, pomagam jej palcem i dostaję w nagrodę żądło. Ból jak jasna cholera. Lecimy jednak dalej. Po 16km, przychodzi pierwszy kryzys ale na szczęście nie tylko u mnie. Nikt mnie nie wyprzedza więc jakoś go przechodzę. Powoli się rozkręcam, jest 28km, wpadam na leżący badyl który urywa mi hak od przerzutki. W tym momencie kończę wyścig. Połowa dystansu przede mną ale awaria uniemożliwia mi jazdę. Szkoda bo chciałem poprawić swój zeszłoroczny wynik, tym bardziej że maraton w moim rodzinnym mieście. Z drugiej strony musiał być ten pierwszy raz.
Dzisiaj już po wizycie w serwisie u Tomka Perkowskiego rower wrócił do swojej sprawności w 100%. Na szczęście przerzutka cała, koło wycentrowane i można planować kolejne ściganie :)
Po powrocie znad morza upał dzisiaj dał mi się we znaki. Nogi ciężkie oj ciężkie. Mam dzisiaj czas aby uzupełnić płyny i jutro wstać w lepszej dyspozycji.Do tej pory przyjeżdżałem w okolicach 50 miejsca i wielkim sukcesem byłoby się znaleźć w pierwszej 30 lub 20-tce. Trzymajcie kciuki bo trasa będzie ciężka. Opis linka
Wróciłem o 4 rano z wesele gdzie pracowałem ponad 12 godzin... ciężko było zasnąć i biłem się z myślami czy jechać czy jednak sobie odpuścić ten wyścig. Jednak o 8 rano po czterech godzinach snu decyzja: pakujemy sprzęt i ruszamy. Wyścig typu XC, cztery okrążenia, 32km więc uznałem że godzina i będę na mecie. Jakie było moje zdziwienie gdy po godzinie byłem w połowie dystansu :) Pierwsze okrążenie i moja psychika wysiadła. Zmęczenie i senność po poprzednim dniu odebrała mi wszystkie chęci do walki i dalszej jazdy. Jednak po wyprzedzeniu pierwszy zawodników i kolejnych rundach jechało mi się coraz lepiej. Trasa niesamowita, cały czas podjazdy, single tracki, znów podjazdy i tylko kilkaset metrów asfaltu by dojść do siebie, napić się z bidonu i powtórka z rozrywki. Niestety nie zapisał mi się ślad ani żadne inne dane na liczniku. Tętno miejscami skakało powyżej 170 więc całkiem ciężko było. To co mnie urzekło to puchary dla zwycięzców, Mazovia i inne komercyjne imprezy na finałach nie dają takich pucharów jak tutaj. Po prostu nie można było oczu oderwać od wielkości i wykonania trofeów. Co mnie dziwi to np. startowe na MAzovii jest 2-3 krotnie wyższe niż było tutaj a zawodnicy otrzymują imitacje pucharów.... Do tego wspaniałe jedzenie, muzyka ....zespół jak dobrze pamiętam: "Droga na Ostrołękę" dał świetny koncert ....wspaniała uczta dla ucha !!! Ogólnie byłem Open: 12, W losowaniu nagród wygrałem kask :), poznałem bikera z Łomży ( Michał odezwij się to może potrenujemy wspólnie) także impreza świetna :)
Pierwszy raz od miesiąca dosiadłem Gianta, w niedzielę wyścig więc wypadało przejechać się by sprawdzić że wszystko dobrze pracuje. Na początku plecy trochę bolały bo pozycja inna niż na szosówce, później już wszystko wróciło do normy.
Do ostatniego dnia zastanawiałem się czy jest sens jechać. Od czwartku silny kaszel i ból głowy nie dawał mi spokoju. Jeszcze w czwartek gdy robiłem trening czułem się świetnie kondycyjnie. Jednak ten wyścig był wyjątkowy bo po raz pierwszy miał w nim wziąć udział mój 8-letni syn Hubert. Słowo dane trzeba było dotrzymać. Domowe leczenie nie dawało rezultatów i praktycznie na nogach jak z waty i silnym pieczeniem w oskrzelach stawiłem się na mecie w Legionowie. Jechałem z 3 sektora więc od początku ogień i tak do samej mety. Trasa cudna. Szybka, techniczna i sucha. Trzeba było uważać bo chwila nieuwagi i tak jak mi się to przydarzyło wkomponowałem się rowerem w krzakach. Lepiej w krzakach niż gleba ale trochę sekund upłynęło zanim wyciągnąłem rower z chaszczy. Tak jak mówiłem walczyłem nie tylko z czasem ale i silny bólem w oskrzelach. Czułem się jakbym zupełnie nie miał kondycji. Nogi jak z waty ale jechałem. Zależało mi utrzymaniu sektora bo nie było szans na powtórzeniu wyniku z Chorzel. Cały czas byłem też myślami z synem który jechał samotnie swój pierwszy w życiu wyścig rowerowy. Zresztą rok temu również od Legionowa rozpoczynałem swoją przygodę z Mazovią. Najlepiej wspominam finisz. Udało mi się doścignąć grupkę którą cały czas goniłem. Tutaj jechałem już w trupa..zero oszczędzania się. Po minięciu grupki na metę wjechaliśmy razem z Arkiem który wyprzedził mnie o pół roweru po wspaniałej walce. Wynik jak na mój stan zdrowia chyba całkiem przyzwoity: OPEN: 31/419 Kat FM3: 10/141
Ponad sześć godzin na rowerze :). Zaczęło się od 10km z moim 8-letnim synem którego zostawiłem na wsi u teściowej a potem kolejne km już samotnie w kierunku Ostrołęki na spotkanie z całą drużyną Ostrołęka Cycling Team. Był wspólny przejazd przez miasto, potem "objazd" trasy czerwcowego wyścigu i dalej integracja przy ognisku i kiełbasce. Powrót do domu już nie był tak szybki, słoneczna upalna pogoda dała się we znaki. Ostatnie 20km przejechałem już bardziej siłą woli ;)
Święto jest jak mam okazję zrobić trening z drugą osobą:) Dzisiaj miałem tę przyjemność oprowadzić po giełczyńskim lesie Netkę. Pewnie gdyby nie GPS to byśmy zrobili więcej km, bo zupełnie nie znam leśnych tras. Pogoda dopisała i to najważniejsze:)
Miłość do dwóch kółek praktycznie od dziecka ( wtedy na początku jeszcze 4 kółka). Rower towarzyszy mi przez całe życie. Głównie startuję w maratonach MTB, jednak cały czas jest to dla mnie narzędzie aby utrzymać zdrowie i zresetować umysł o ciężkim dniu.
"Kolarstwo to jedna z najtrudniejszych dyscyplin sportu. Nawet najgorszy kolarz jest wciąż wybitnym sportowcem."