6:30 pobudka i przed ósmą w drogę do Suwałk. Dojechaliśmy przed 10, tak więc po prowizorycznej rozgrzewce ruszamy w najbardziej górzysty maraton jaki do tej pory przyjemność miałem jechać. Trochę ospale jechało mi się pierwsze km ale potem było coraz lepiej i coraz bardziej pagórkowato ... Trasa praktycznie cała naszpikowana podjazdami i szybkimi zjazdami. Cieszę się że udało mi się go przejechać w jednym kawałku, rower również spisał się na medal a meta ...meta była na szczycie Góry Jesionowej
. To taka bardzo znana góra położona niedaleko Suwałk, raj dla narciarzy z wyciągami itp... Podjazd na metę przypominał mi jeden z etapów TdF ale tutaj było jeszcze lepiej :) Dojeżdżając do niej pomyślałem sobie że to nie realne wjechać na sam szczyt rowerem ...ale się udało, zwłaszcza gdy zobaczyłem na mecie czekającą rodzinkę :) Ostatecznie był to najlepszy mój start w serii Maratonów Kresowych: Open: 62/115 Kat. 30/48
Zgodnie z zasadą zaliczenia przynajmniej raz w miesiącu maratonu wypadło na najbliższy, czyli Legia MTB Różan. Zmęczony po sobotnim zleceniu ślubnym wybrałem dystans mega czyli 30km. Okoliczności wyścigu były o tyle szczególne że dzisiaj obchodzimy z żoną Kasią dokładnie 12-tą rocznicę ślubu. Więc motywację miałem :) Oczywiście nie obyło się bez pięknej gleby na kilometr przed metą po dość szorstkim asfalcie. Rower na szczęście cały :) Nigdy bym się jednak nie spodziewał że stanę na "pudle" ( pierwszy raz w życiu ;)) W swojej kategorii wiekowej 3 miejsce :) Wrażenia niesamowite !!! Open: 10/33
Dzisiaj zawody w każdej części kraju wyglądały podobnie. Dużo wody i błota. Ale było świetnie. Rower nie zawiódł chociaż tyle błota to nigdy na sobie nie miał. Wracając w nocy ze zlecenia i widząc jak leje miałem myśli żeby zrezygnować ze startu. Szkoda by było bo czekałem cały rok na ten maraton w swoim rodzinnym mieście. Po 5 godzinach snu zobaczyłem że nie pada więc zacząłem przygotowania. Sezon rowerowy idzie równolegle z sezonem u mnie w pracy więc niestety dzień przed maratonem spędzam ponad 10 godzin na nogach. Potem szybciej niż zawsze odczuwam bóle pleców i nogi są trochę ospałe. Tak więc na początku zagadałem się i stanąłem na starcie pod koniec stawki co oczywiście spowodowało że skazałem się na odpowiednie miejsce na mecie ;) Trasa ta sama co rok temu, więc dwie pętle gdzie non stop podjazdy dawały w kość. W tym porównaniu maratony Mazovii w Legionowie lub Szczytnie to jazda jak po prawie płaskim asfalcie ;) Po trasie kałuże sięgające do piast, błotko, śliskie korzenie ...i piękne widoki oraz spokój lasu w Giełczynie nie do opisania. Wyprzedzałem częściej niż mnie wyprzedzali i tak dojechałem do mety szczęśliwie z wynikiem jak na moje możliwości całkiem przyjemnym. Na żadnym tegorocznym maratonie moje nogi nie dostały tak kość jak w Łomży. Czuję że jutro nie podniosę się z łóżka :) Open: 59/106 Kat: 26/47
Kolejny świetnie zorganizowany maraton. Ruszyłem z 5 sektora i przez pierwsze 30km wydawało mi się że jadę w jego czołówce doganiając kolejnych zawodników. Czułem moc jednym słowem. Wszystko pięknie ładnie aż na 30 km podczas niewielkiego zjazdu wyprzedzając zawodnika chyba z dystansu Fit nagle zjechał wprost na mnie i pięknie zeszliśmy do parteru a rowery za nami. Ogólnie kilka szlifów jest ale gorzej było z rowerem. Zgiął się wózek przerzutki albo hak bo miałem terkoczące coś z tyłu i po kilku km zdechła mi również przednia przerzutka o scentrowanym kole nie wspomnę. Także w tym momencie moja walka na maratonie o lepszą pozycję niż ostatnio się zakończyła. Mimo to udało się jeszcze powalczyć i dojechać do mety. Jutro lecę do serwisu by zobaczyć ile mnie ta gleba kosztowała.
To był najlepszy maraton w którym brałem udział i pierwszy z serii Mazovii MTB. Wszystko było na plus. Pogoda, trasa, organizacja i samopoczucie. Mimo że przyjechałem gdzieś w drugiej połowie stawki to cieszę się że awansowałem z 11 sektora na 5 ;) Miałem również wielką przyjemność poznać osobiście Monikę emonika. Trasa była dla mnie idealna. Piachu nie za dużo, dość szybko i krótko ;) Na ostatnich kilometrach miałem siłę by kilka osób zostawić w tyle więc wjeżdżałem na metę uhachany od ucha do ucha ;) Po drodze zgubiłem bidon, pulsometr się zbuntował ale rower po raz kolejny bez żadnych defektów dowiózł mnie do mety :)
Pierwszy maraton zaliczony. Wyszły moje wszystkie braki kondycyjne ale to dobrze bo będzie motywacja by lepiej przygotować się na maraton w moim rodzinnym mieście 3 lipca. Zimno było strasznie około 6 stopni i na dodatek meta znajdowała się nad jeziorem. Maraton miał być łatwy ale niestety trochę wspinaczki było ;) Najbardziej zadowolony byłem z roweru który dzielnie poradził sobie bez żadnych awarii. przygotowania:
Drugi maraton w tym roku narobił mi jeszcze większej ochoty na następne starty w przyszłym sezonie i na lepsze miejsca. Obecny maraton był pożegnaniem z przestarzałym rowerem Giant Boulder 840. Jednak sztywny widelec i dość delikatna przerzutka nie nadają się by konkurować o dobre miejsca z resztą zawodników. Mimo to mam same miłe wspomnienia z rywalizacji. Trasa była taka jaką lubię - szybka i dosyć płaska;) Tak jak wspominałem żegnam wysłużony rower i czekam na nowego Giant Talon 2 Disc.
Miłość do dwóch kółek praktycznie od dziecka ( wtedy na początku jeszcze 4 kółka). Rower towarzyszy mi przez całe życie. Głównie startuję w maratonach MTB, jednak cały czas jest to dla mnie narzędzie aby utrzymać zdrowie i zresetować umysł o ciężkim dniu.
"Kolarstwo to jedna z najtrudniejszych dyscyplin sportu. Nawet najgorszy kolarz jest wciąż wybitnym sportowcem."