Lekko zmodyfikowana trasa. Lepszy asfalt i więcej hopek. Dzisiejszy trening to masakra straszna. Zero siły, porywisty wiatr i od połowy trasy dokuczliwy głód.
Kolejny dzień i podobna trasa z wisienką na torcie czyli podjazd pod "wieżę ciśnień". Jeśli trening jest za słaby to tu jest okazja by poczuć prawdziwy ból w nogach...
Jechałem dzisiaj mocno osłabiony po kuracji antybiotykiem. W końcu przestało padać i wiać więc mogłem rozruszać się po 4 dniach przerwy. Starałem się nie przemęczać bo nadal przyjmuję antybiotyk i nie chcę znów się rozłożyć.
W tygodniu żadnych wycieczek raczej nie odbędę. Od wczoraj jestem przez 10 kolejnych dni na antybiotyku. Testowałem nowy obiektyw i zrobiłem kilka fotek roweru którego jeszcze nie wyczyściłem po ostatnim wyścigu w Legionowie :)
Do ostatniego dnia zastanawiałem się czy jest sens jechać. Od czwartku silny kaszel i ból głowy nie dawał mi spokoju. Jeszcze w czwartek gdy robiłem trening czułem się świetnie kondycyjnie. Jednak ten wyścig był wyjątkowy bo po raz pierwszy miał w nim wziąć udział mój 8-letni syn Hubert. Słowo dane trzeba było dotrzymać. Domowe leczenie nie dawało rezultatów i praktycznie na nogach jak z waty i silnym pieczeniem w oskrzelach stawiłem się na mecie w Legionowie. Jechałem z 3 sektora więc od początku ogień i tak do samej mety. Trasa cudna. Szybka, techniczna i sucha. Trzeba było uważać bo chwila nieuwagi i tak jak mi się to przydarzyło wkomponowałem się rowerem w krzakach. Lepiej w krzakach niż gleba ale trochę sekund upłynęło zanim wyciągnąłem rower z chaszczy. Tak jak mówiłem walczyłem nie tylko z czasem ale i silny bólem w oskrzelach. Czułem się jakbym zupełnie nie miał kondycji. Nogi jak z waty ale jechałem. Zależało mi utrzymaniu sektora bo nie było szans na powtórzeniu wyniku z Chorzel. Cały czas byłem też myślami z synem który jechał samotnie swój pierwszy w życiu wyścig rowerowy. Zresztą rok temu również od Legionowa rozpoczynałem swoją przygodę z Mazovią. Najlepiej wspominam finisz. Udało mi się doścignąć grupkę którą cały czas goniłem. Tutaj jechałem już w trupa..zero oszczędzania się. Po minięciu grupki na metę wjechaliśmy razem z Arkiem który wyprzedził mnie o pół roweru po wspaniałej walce. Wynik jak na mój stan zdrowia chyba całkiem przyzwoity: OPEN: 31/419 Kat FM3: 10/141
Miłość do dwóch kółek praktycznie od dziecka ( wtedy na początku jeszcze 4 kółka). Rower towarzyszy mi przez całe życie. Głównie startuję w maratonach MTB, jednak cały czas jest to dla mnie narzędzie aby utrzymać zdrowie i zresetować umysł o ciężkim dniu.
"Kolarstwo to jedna z najtrudniejszych dyscyplin sportu. Nawet najgorszy kolarz jest wciąż wybitnym sportowcem."